Pytanie

piątek, 14 grudnia 2012

Prolog



       Siedziałem przy kominku na moim ulubionym fotelu. Miałem wszystkich gdzieś. Nienawidzę życia, jest bezsensu, wszystko to co robimy! Po co żyć skoro później i tak się umiera. Na co przywiązywać się do drugiej osoby jak i tak prędzej czy później ona umrze. Nie ma najmniejszego sensu uczyć się. Zawsze znajdzie się jakąś chujową robotę, dzięki której coś zarobisz i będziesz mógł się jakkolwiek utrzymać. To nie tak, że nie wierze w tą "prawdziwą miłość" tylko po prostu tym wszystkim rzygam.
Obserwowałem tańczące płomienie nie mogąc przestać płakać. Wierzchem dłoni przetarłem zielone źrenice.
     -Czemu do cholery to jest tak mocno zjebane!- kląłem pod nosem i wrzuciłem pieprzony akt zgonu mojej matki w ogień.

***
  Nie lubiłem odzywać się do nikogo, wolałem żyć sam. W swoim wyimaginowanym świecie, do którego nikt i nic nie miało wstępu. Nie tolerowałem niczego, od mojej matki i jej okropnego chłopaka do ich dzieci, jedyne co mogło mieć dla mnie jakieś znaczenie to moje małe siostrzyczki. Ludzie uważali mnie za odmieńca. Chociaż naprawdę... Dziwiłem się czemu, skoro to właśnie oni byli ekscentryczni. Chciałbym choć raz, żeby ktoś był ze mną szczery? Pogadał ze mną poważnie. Zazwyczaj jest to tylko odklepywanie codziennych regułek lub zlewanie mnie. Po co ja mam się starać być przeciętnym chłopakiem, jak inni nie potrafią być tacy nawet w połowie. Tkwiłem teraz w ostatniej ławce i udawałem, że słucham wykładowcy bazgrząc coś w moim zeszycie (po co miałem słuchać jak i tak wszystko umiałem). Zgadza się byłem artystą, to jedyne co kochałem. Odstające od wszystkiego, może trochę nawet straszne rysunki... I śpiew.
___
To zaczynam. Mam nadzieję, że prologiem zwabię was trochę do siebie :p

3 komentarze: