Pytanie

piątek, 25 października 2013

Rozdz. 22


             "Kiedyś mogłem Cię tulić. Byłem lepszy. Teraz leże w naszej starej ozłoconej wannie i czekam, aż zwolni mi serce. Domyślasz się? Przede mną znajduję się"Desert Eagle" kaliber 9-12,7 mm mm, z prędkością 436 m/s (cóż, jak już się zabijać, to nie na ślepo)... To zwyczajny pistolet naładowany 4 kulkami. Nie pytaj skąd go mam, może opowiem Ci wszystko jak się spotkamy, ale wątpię, żebym chciał do tego wracać. Głupio się czuję, bo wanna jest pusta, nie ma Ciebie, ani nawet kropli wody, co jednak trochę mnie przygnębia. Samotność jest odrażająca tak samo jak odrażający jestem ja... Myśl, że tak mało o Ciebie dbałem jest najgorszą rzeczą na świecie kochanie. Przepraszałem i będę przepraszać jeszcze nie raz, ale tak bardzo chciałbym Cię już dotknąć poczuć. A nie tylko widzieć w snach... Do zobaczenia już wkrótce kochanie. Jutro będzie lepsze. Kocham Cię. Twój John "

     Wybudziłem się w szpitalu, szybko obejrzałem się wokół i zorientowałem, że nic poważnego mi się nie stało.Wychodzi na to, że to było tylko dłuższe osłabienie. W mgnieniu oka przypomniał mi się cały "horror" z windy. Zastanawiało mnie tylko, gdzie jest Harry i ile tutaj leże. Jestem potwornie głodny! Tam w windzie, to była najbardziej niedorzeczna i chyba najgłupsza sytuacja w jakiej kiedykolwiek mógłbym się znaleźć. Zresztą pewnie nie tylko ja czułem się głupio. Przecież to wręcz chore, jak można było tam utknąć, i to jeszcze w XXI wieku. Jezu, jak o tym myślę chce się śmiać i płakać. Co za posrany system... Szkoda gadać, nie wracam do tego. Jedyne na czym zamierzam się teraz skupi, to podniesienie się z łóżka i odszukanie kogokolwiek, ale w szczególności mojego fochniętego pedałka.
Usiadłem wyrywając z siebie zbędną aparaturę nie pozwalającą, na żaden porządny ruch. Wszystko zaczęło się ruszać, pikać i wkurwiać. Więc, co zrobił Louis Tomlinson? No jasne, rozwalił denerwujące go skrzynki... Nie, nie, to nie w moim stylu. Po prostu wcisnąłem czerwony przycisk, a sam odszedłem zostawiając puste łóżko, którym zaraz miała się zająć pielęgniarka, jak sądzę. 
     -Harry, Harry - powtarzałem błądząc po korytarzach i zaglądając do sal w różnych przedziałach. Cholera, musi gdzieś tutaj być. Wychyliłem się zza ostatniej ściany korytarza na 4 piętrze i był tam. Siedział na krześle z głową spuszczoną w dół. Przyglądałem się mu przez chwilę, dopóki mnie nie zauważył, wtedy wstał. Podszedł. Przytulił się mocno i przeprosił. Odsunął się lekko i spoglądając na mnie bez przerwy, mówił, że wcale nie chciał, że żałuję wszystkiego co zaistniało w windzie. Przepraszał, za to, że nie miał pojęcia jak to wszystko może się skończyć, za to jaki głupi był, a także za to, że powinien być bardziej uważny, wyrozumiały i spokojny. Wszystko mówił szybko, a ja ciągle próbowałem go uspokoić. Mówił "Myślałem, że stało Ci się coś poważnego, myślałem, że to przeze mnie. Nie chciałem przepraszam". Chciał już wracać, do naszego perfekcyjnego świata, do własnej przestrzeni, gdzie nikt i nic nie będzie mogło nam przeszkodzić. Trzymając się za ręce, wróciliśmy do sali, zabrałem wszystkie swoje rzeczy, porozumiewając się z pielęgniarką.
     -Chłopcy, policja jest przed szpitalem, to denerwuję pacjentów, ale wszystko rozumiem. Obawiam się bowiem jednego. Wyjrzyjcie przez okno skarby.- tak też zrobiliśmy, lekko odsunąłem firankę odpychając do tyłu. Chyba on nie domyślił się, co może spowodować spólne wyglądanie przez okno. Ogromna grupa dziennikarzy stała przed wejściem. Pełno fleszy, krzyku. Czyżbyśmy mieli się tego już nigdy nie pozbyć?
     -Harry, co teraz zrobimy?
     -Nie mam pojęcia Lou...- opadł na łóżko, które dopiero co pościeliła pielęgniarka. Znów się załamał i całkowicie położył głowę na białej pierzynie. - Cholera jasna! Nie mam pojęcia co robić!
     -A nie możemy...
     -Czekaj Louis, myślę nad czymś - gwałtownie mi przerwał.- Jedynym ratunkiem jest wyjść innym wyjściem... Albo wylecieć! Tak tylko, że zorganizowanie helikoptera nie byłoby proste, przecież o każdym moim telefonie do (jednych z ważniejszych) ludzi, zaraz dowiaduję się ojciec i cała reszta. Zayn sam tego nie załatwi, co nie zmienia faktu, że to nasze jedyne wyjście. Masz jakiś pomysł, co dalej?
     -Może moglibyśmy zabrać się helikopterem ratowniczym?- tylko bezmyślnie rzuciłem wykrzywiając twarz.- Chociaż to chyba nie wypali, prawda?- zwróciłem się do pielęgniarki stojącej w drzwiach.
     -Z tego względu, że mój syn też jest homoseksualistą i ze względu na to, że wiem jak wam trudno. Postaram się pomóc. Jak się orientuję, lekarz Reampell razem z pacjentem w ciężkim stanie mają niedługo lecieć do jakiegoś małego miasteczka, tam mają najlepszego chirurga itp. Dokładnie nie wiem dokąd, ale lekarz wspominał coś o ogrodzie botanicznym, mówił, że kiedyś już tam był, że dzieją się w nim dziwne rzeczy. Mniejsza o to, to nie jest najważniejsze...

*dwie godziny później*

       Po spakowaniu się i wcieleniu naszego planu "w życie" podążaliśmy i robiliśmy wszystko co kazała nam robić zaufana pani Deblinson, a konkretnie wdrapaliśmy się na dach, bocznymi wejściami, Alice przekazała informacje lekarzowi Reampell'owi, że chcemy się przedostać jak najdalej stąd i prosimy o to. Akcja musiała być sprawna i cicha. Utknęliśmy na ponurym dachu czekając na rozwój akcji.
     -Loui? Nie wydaje Ci się, że mówiąc o "dziwnym ogrodzie" mówiła o naszym ogrodzie?
     -Mhmm - mruknąłem skupiony na zabawie malutkim kamyczkiem. Chciałem się już znaleźć, w naszym ogrodzie i przeczytać ostatnią kartkę z pamiętnika znalezionego dawniej w pociągu. Ta historia tak mnie przejęła, że nie mogłem chociaż na chwilę się od niej oderwać. Nie chciałem mówić o tym znowu Harry'emu, bo rozumiem go, że ma dosyć tego ile o tym mówię. Codziennie muszę wspomnieć o Franku i Johnym chociaż raz.
Przechytrzył mnie. Jak zwykle.
     -Znowu o nich myślisz, prawda? Przestań w końcu martwić się tym co wydarzyło się parę lat temu i już nie wróci. Pomyśl, że są teraz razem. Szczęśliwi, jak my za parę godzin skarbie.
Zrobiło mi się ciepło na sercu, lekko się uśmiechnąłem i łapiąc go za policzek głęboko pocałowałem. Kocham go jak nikogo innego, zrobiłbym dla niego wszystko. Tylko czemu zawsze droga do szczęścia musi być tak długa...
     -Harry, jeśli wrócimy do domu. Przeczytasz mi ostatni wpis, a potem niezależnie co się stanie przytulisz mnie tak mocno jak nigdy w życiu.
     -Lou? Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu, zrobię co zechcesz. Nie, jeśli wrócimy do domu, tylko kiedy już to się stanie, czyli za niecałe dwie godziny. Wszystko będzie po staremu. Znowu będziemy odwiedzać magiczna altanę.- Oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
     -Ta, chciałoby się. Myślisz, że to ty codziennie będziesz górą? To się okaże. Poćwiczymy trochę boks i zobaczysz co to jest prawdziwa siła!
     -Chyba jogę!- Znowu parsknęliśmy śmiechem. Oparłem się o jego ramię i z niecierpliwością czekaliśmy na znak od lekarza, który miał pojawić się za parę minut.
____
I znowu, nie jestem z tego zadowolona. To chyba koniec z "karierą" amatorskiej blogerki haha. To jeden z ostatnich rozdziałów, albo już ostatni to zależy od was. Jeśli dobiję pod tym postem do 20 komentarzy wstawię jeszcze parę rozdziałów, jeśli nie zostanie mi tylko epilog. Mimo wszystko i tak nie zwalania mnie nic od przeprosin. Ponad miesiąc, robi wrażenie. Nie chciałam zawieszać bloga, a chyba i tak na to wyszło. Przepraszam  : ) A tak btw. "Story of my life" jest chyba jedną z najlepszych piosenek jakie słyszałam. Towarzyszyła mi przy pisaniu hah.
Dziękuję! I do następnego. <3