Pytanie

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Rozdz. 3



        Wchodząc przez próg do domu, o mało co nie pobudziłem wszystkich kiedy potknąłem się o własne nogi. Zdałem sobie właśnie sprawę, że dowiedziałem się o prawdziwym życiu Harry'ego Styles'a, znanym prawie na całym świecie chłopaku, który nie miał wcale talentu... Chociaż mógłbym się mylić, bo słysząc jego ton, mógłbym wywnioskować, że całkiem przyzwoicie by śpiewał. Spojrzałem na zegarek, ziewając przy tym. 1:00 -fajnie- wczołgałem się na górę do pokoju, padnięty położyłem się "na chwilę" na łóżko, lecz już z niego nie wstałem...
        Aż do godziny 9:18, kiedy otworzyłem oczy i poczułem niesamowicie mocny ból karku.
     -Doskonale... Nie ma to jak prawdziwy sen.- Mruknąłem sam do siebie i ociężale podniosłem się z twardego granatowego materiału. Przeciągnąłem się i poczułem trzask w moim kręgosłupie. Mhmm, chyba dzisiaj nie pociągnę zbyt długo z dziewczynkami. Powoli udałem się do toalety i umyłem twarz, podniosłem ją w górę i w lustrze ujrzałem pewnego człowieka, dojrzałego, mądrego, nawet ładnego i dziwnego? Nigdy nie uważałem, że jestem dziwny... Miałem 20 lat, a zachowywałem się co najmniej na 27? Taki oschły i nudny. Fajnie by było od czasu do czasu pogadać z kimś z wyjątkiem mamy. "Czego mam za mało? Czego mi brakuję?! Może... powinienem się zmienić?" Przeszły mnie ciarki, tak bez powodu. Przetarłem twarz wodą po raz ostatni i zszedłem na dół.
     -Louis, możemy porozmawiać?- Bez słowa usiadłem przy blacie kuchennym w tym samym miejscu co zawsze.
     -A jak myślisz?
     -Dlaczego taki jesteś?
     -Jaki?
     -Taki... Dorosły.
     -Czy to źle?
     -Z jednej strony tak. Boję się, że nikogo sobie nie znajdziesz. Rozmawiasz z nikim innym, poza mną i dziewczynkami. Musisz się za siebie wziąć, albo w ręcz przeciwnie, trochę wyluzować.
     -Mogę robić co mi się podoba... Ale do czego dążysz? Bo domyślam się, że mówisz to nie bez powodu.
     -Bo... Ja...- Trudno było jej cokolwiek powiedzieć, jejku czy to mogło być coś, aż tak naprawdę złego? Nie sądzę.
     -No mów!
     -Zapisałam Cię do psychologa Louis.- Nie zdziwiło mnie to zbytnio. Czułem ostatnio, że dziwnie się zachowuję.- Tak będzie lepiej...- Ciągnęła kiedy się nie odzywałem.
     -Rozumiem mamo.- Jakby się dłużej zastanowić, potrzebowałem zmiany, a wiedziałem, że sam nie dam rady. Musiałem otworzyć się przed kimś obcym, a tego nie potrafiłem.
     -Demmy Ashidnay. Tak będzie się nazywała twoja terapeutka. Nazywaj to jak chcesz, ale jak dla mnie otworzy ona przed tobą nowy, lepszy rozdział w życiu.
     -Kiedy moje pierwsze spotkanie?- Odparłem po chwili ciszy, kiedy mama odeszła od stołu.
     -Jutro o 13:00 na rogu ulicy Frick Collection przy South street znajduję się jej gabinet. Chyba równocześnie dom, ale nic nie wiem.- Powiedziała i wyszła. Świetnie, będę chodził do psychologa... Chwila, czy ja nie znam przypadkiem jej nazwiska, gdzieś je już słyszałem i to całkiem niedawno.
W tej chwili przypomniał mi się niski ton chłopaka z zielonymi oczami i "Demmy Ashidnay" wypowiadane własnie przez niego ze straszną goryczą. On też będzie do niej chodził! ... Chwila moment, czy ja ucieszyłem się z tego faktu? Nie... To było tylko nagłe zaskoczenie. Tak, zdecydowanie. Tylko zdziwienie, zbieg okoliczności, który mnie zaskoczył. On... Harry? O ile dobrze pamiętam, był doprawdy dziwnym stworzeniem. Za bardzo otwartym i przeciętnym? Nie wiem czy mogę go tak nazwać, ale coś w nim było co świadczyło, że mógłby taki być. Jeden problem? Widziałem w nim drugie, zupełnie inne dno, które możliwe tamtej nocy ujawnił mi, jednak tylko jakąś jego ćwiartkę.
     -Lou...- Z transu wyrwała mnie jedna z dziewczynek.
     -Tak Lottie?
     -Chciałbyś wyjść z nami do parku? Bo... Nudzimy się.- Reszta siostrzyczek wyłoniła się swoimi główkami zza drzwi.
     -Oczywiście, ubierzcie się ciepło i czekajcie na mnie przy wyjściu, dobrze?
     -Tak Lou!- Pisnęły wszystkie i poleciały śmiejąc się do przedsionku. Podniosłem się z krzesła pobiegłem na górę po mój telefon i zostawiłem kartkę Jay, że zabieram dziewczynki do parku na plac zabaw.
     -Tylko macie się mnie...- Powiedziałem wkładając kurtkę, lecz za późno, wszystkie wyleciały z domu trzaskając za sobą drzwiami.- Hej!- Zawołałem wybiegając z domu, podskakując jeszcze na jednej nodze w celu założenia buta. Wszystkie cztery obróciły się w moją stronę. - Mówiłem... Yhmm- Uporczywie starałem się wsunąć do końca trampka.- Miałyście się mnie słuchać. Zrozumiano?- Odparłem gdy już dogoniłem siostry, złapałem Daisy i Phoebe za rączkę.- Kiedy powiem, że trzeba iść będziemy musieli wracać okey?
     -Okey.- Przytaknęły bliźniaczki. Do central parku nie mieliśmy daleko. Z nimi zawsze szybko mijał mi czas, całą drogę jedna przez drugą opowiadały mi co u nich słychać. Kiedy zobaczyły plac zabaw wszystkie wyrwały do przodu z wyjątkiem nieśmiałej Daisy, która wskoczyła mi na ręce.
     -Będę na tej samej ławce, co zawszę!- Wykrzyczałem i usiadłem na nią z malutką na kolanach.- No co tam księżniczko? Nie idziesz się bawić?- Wymówiłem trzymając ją w tali, kiedy podskakiwała na moich kolanach.
     -Nie chce.
     -A to czemu?
     -Phoebe zabrała mi dzisiaj lalkę, kiedy razem się bawiłyśmy i się na nią obraziłam...- Odparła zadzierając nosek i splatając ręce, po czym zmarnowała dodała.- Więc nie miałabym się z kim bawić.
     -Na pewno nie chciała zrobić źle. Idź, zobaczysz przeprosi Cię.
     -A jak nie?!
     -Wtedy wrócisz do mnie, to razem coś wymyślimy, dobrze?- Powiedziałem, puściłem jej oczko i pobiegła na plac zabaw. Zacząłem rozglądać się wokół znudzony. A w pewnej chwili, gdzieś w oddali ujrzałem flesz, później drugi i czwarty. Po nie dłuższej chwili parę, która szła za ręce, blondynkę i zaraz... Czy to nie był Harry? Zgadza się, to on z kapturem na głowię ciągnął tą swoją Jessice za sobą, a dziewczyna starała się dotrzymywać kroku chłopakowi, lecz widać było jak niekiedy potykała się o własne nogi przez aparaty wciąż błyskające w ich oczy. Ci ludzie na dawali im ani chwili spokoju. Współczuje mu. Podczas jak ja siedzę sobie spokojnie w parku, on musi użerać się nie dość, że z paparazzi to jeszcze z całą resztą jego beznadziejnego życia. Westchnąłem i musiałem odkleić wzrok od nich, kiedy ujrzałem bliźniaczki biegnące w moją stronę.
     -Phoebe mnie przeprosiła!- Krzyczała trzymając za rączkę siostrzyczkę.
     -My poczekamy na ciebie z nimi- Druga wskazała palcem na resztę dziewczynek.- A ty mógłbyś nam kupić soczki? Takie z barbie, jak zawsze.- Zachęcająco się uśmiechnęły, dlatego nie mogłem odmówić.
     -Dobrze tylko macie ładnie czekać na placu zabaw i nie biegać nigdzie indziej zgoda?
     -Tak, tak Louis...- Westchnęły i poszły do Lottie. Udałem się do najbliższego sklepu jaki tutaj był, jakiś spożywczy, nawet nie spojrzałem na nazwę. Wszedłem do środka i od razu zmierzałem do kasy, ponieważ wiedziałem, że soczki w kartonikach są właśnie tam. Przed sobą w kolejce zobaczyłem chłopaka z dziewczyną, którzy byli już dobrze znaną mi parą. W jednej chwili Harry obrócił się w moją stronę, a że nie spodziewał się mnie za sobą, gwałtownie odchrząknął i szybko wrócił do wcześniejszej pozy. Wzruszyłem ramionami i czekałem, na to aż kolejka się zmniejszy. W końcu był czas na mnie.
     -Poproszę te z księżniczkami.- Machnąłem niezręcznie ręką nie skupiając się nawet na sprzedawcy. Zerknąłem ostatni raz jak zielonooki opuszcza sklep ze swoją dziewczyną i wtedy przypadkowo (albo i nie) przyłapaliśmy siebie na spojrzeniu. Harry niepewnie się uśmiechnął, co ja odwzajemniłem. To było na tyle. Wyszedł a ja kupiłem, to co chciałem i wróciłem z powrotem na plac. Byłem lekko wstrząśnięty, po tym jak zobaczyłem jego (hmm jakby to ująć) ładny uśmiech?
     -Louis! Louis! Słyszysz?!
     -Co? Ahh tak, przepraszam Lottie zamyśliłem się.
     -Właśnie widzę... Robi się późno, a mama nie będzie się martwiła jak nie wrócimy zaraz do domu? Po za tym jestem głodna...- Spojrzałem na zegarek i faktycznie było już po 15:00 za niedługo mieliśmy wrócić na obiad.
     -Masz rację. Musimy już wracać. Chodź...- Podniosłem się i wystawiłem dłoń w jej stronę.- Zawołajmy dziewczynki i wracajmy.

***
      Dziwne... Wydawał mi się znajomy, dlatego się uśmiechnąłem. Do cholery pamiętam go, tylko kiedy próbowałem sobie przypomnieć skąd, zamiast tego dostawałem niezłą dawkę bólu głowy. Aktualnie jestem wykończony, przez cały dzisiejszy dzień mnie i Jess śledzą media. To jest takie wkurwiające i do tego jeszcze jutro ten psycholog. Znowu nie chciałem wracać do domu, dlatego postanowiłem nocować u ciemnookiej blondynki. Zgodziła się, zresztą nie miała wyboru bo jej tata wręcz oto błagał, jak dowiedział się, że nie mam najmniejszej ochoty wracać dzisiaj do domu. Oczywiście nie obeszło się bez przymusowej kolacji w restauracji, ale nie narzekam bo mi smakowało. Przy stoliku, kiedy na jakiś czas zostaliśmy sami Jess wyrwała z pytaniem
     -Kim był ten chłopak?
     -Który- Odparłem zdziwiony i czułem jak czerwienieją mi uszy.
     -Ten ze sklepu. Nie udawaj widziałam jak na siebie spoglądaliście. Skąd się znacie?
     -Zadałaś najgorsze pytanie. Nie pamiętam, wiem, że od niedawna. Pamiętam też, że kiedy go spotkałem wydawał się być bardzo dziwny, ale jakoś... Chyba po tym jednym spotkaniu go polubiłem.- Kiedy zacząłem opowiadać jej o nim, powoli zacząłem sobie przypominać jak to wszystko było naprawdę, a kiedy już chciałem powiedzieć...
     -I wiesz nawet powiedziałem mu całą prawdę o wszystkim... To znaczy- Przypomniałem sobie, że powiedziałem najmniej odpowiednią rzecz jaką mogłem wymówić.- Znaczy... Wiesz "całą prawdę"- Mrugnąłem w jej stronę, specjalnie aby w razie jakiegoś wypadku, że ktoś nas usłyszy, mógł widzieć sarkazm lub kłamstwo.
     -Dobrze, dobrze skończ. Pogadamy o tym u mnie.
     -Okey...- W tym momencie do stołu podszedł tata Jessice.- No i właśnie, musiałem oczywiście jechać do sklepu jeszcze raz.- Wybrnąłem z sytuacji jakimś pierwszym lepszym kłamstwem.
     -Przed restauracją czekają fani.- Odezwał się jej tata z obstawą.
     -Przecież jesteście w końcu od tego, żeby takie rzeczy się nie działy!? - Wyrzuciła od razu zdenerwowana dziewczyna.
     -Wiem, czasem mogłabyś im poświęcić trochę czasu. Później ludzie będą gadali, że nie jesteś towarzyska i masz gdzieś swoich fanów.
     -Co mnie obchodzą te zasrane dzieci! Jestem wykończona wszystkim, dosłownie! Zresztą sam wiesz, macie zrobić tak, żebym wyszła stąd z Harry'm bez ani jednego zdjęcia!- Wydarła się i spokojnie usiadła już w ogóle nie zwracając na nich uwagi.
     -No nie słyszeliście co mówi do jasnej cholery?!- Sam dorzuciłem parę słów kiedy ochrona dalej stała przy stoliku bez najmniejszej potrzeby.
     -Już się robi...- Odparli i odeszli.
     -Mam tego wszystkiego dość. Niedługo będzie czas, żeby zakończyć to wszystko...- Przeciągnęła dłońmi przez włosy i schowała w nie głowę. Złapałem ją za ramię i lekko ścisnąłem.
     -Wiem Jessica, zobaczysz wszystko będzie dobrze... Już nie długo.
________
Podoba się wam choć trochę? Trochę mi nie idzie, ale cóż...
Szczęśliwego 2013 xXx Uśmiechu na mordkach! ;*

wtorek, 25 grudnia 2012

Rozdz. 2


       Stałem wryty w poważne oczy Greg'a. Psycholog?! Ja?! On powinien się tam wybrać! Porąbało go już do reszty. Byłem tak strasznie zdziwiony, przecież to jest mi niepotrzebne. Szukałem wymówki, nagle przyszło mi coś do głowy.
     -No nie wiem, nie wiem. Myślisz trochę... A kiedy prasa dowie się, że Jessica chodzi z jakimś psycholem.- Powiedziałem już z wielkim szczęściem na twarzy, tylko mój tata zbyt szybko je wyprzedził.
     -To nie sprawia żadnego problemu. Wszyscy już wiedzą, że masz zamiar iść w stronę pracy psychologa i będziesz tam chodził pod pretekstem początkującego doktora do tych spraw.
     -Zwariowałeś?! To teraz jeszcze ustawiasz mi przyszłość. To niby ja tu jestem mocno walnięty?! Zastanów się trochę!- Powiedziałem ruszając z szybkością do wyjścia, kiedy ojciec chciał mnie zatrzymać to tylko zatrzasnąłem mu drzwi przed oczyma. Nieźle się wkurwiłem. Kompletnie nie widziałem dokąd mam teraz pójść. Przechadzając się już dość ponurą uliczką (był wieczór) z rękoma w bluzie z kapturem, kopałem kamyk. Klnąc pod nosem na swoje życie. Nie wracam dzisiaj do domu, nie po to, żebym znów musiał słuchać jego pieprzonych wykładów.
Ciężko westchnąłem i postanowiłem wybrać się do starego baru "Beat&Out". Mocno pchnąłem masywne drewniane drzwi, które zaskrzypiały. Wszedłem do środka, gdzie dało się słyszeć kawałek "Amy Winehouse" i niektóre dialogi, w które zbytnio się nie wsłuchiwałem. Podszedłem do baru i zająłem miejsce na jednym z wielu czarnych stołków. Kelner zauważył mnie i spytał co podać.
     -Whisky raz, proszę. -Odpowiedziałem nawet nie patrząc mu w oczy.
     -Zaraz, zaraz czy ty nie jesteś Harry...
     -Daj spokój. Proszę! Za chwile może jeszcze zaczniesz krzyczeć jak te porąbane dziewczyny. Nie mam żadnego talentu, a te jak popieprzona się do mnie rzucają.- Rzuciłem oschle, tym razem zerkając na niego. Zauważyłem plakietkę z imieniem "Josh", zastanowiłem się chwilę, czy to nie był przypadkiem  chłopak blondynki.
     -Przepraszam. Nie o to mi chodziło. Tak między nami -nachylił się nade mną- nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym być na twoim miejscu.- Udało mi się zauważyć smutny uśmiech na jego wcale nie tak złej i brzydkiej buzi. Nie rozumiem, czemu uważali mnie za taki ideał, skoro on wcale nie był gorszy, nawet powiedziałbym dużo lepszy. Miał ustaloną przyszłość... Chyba, że to był właśnie ten problem.
     -Ty jesteś... No wiesz- Kiwnął głową na potwierdzenie.
     -Tak, dokładnie. Kocham Jessice jak nikogo innego.
     -Zazdroszczę Ci, wszystkiego.- Przechyliłem kieliszek i poprosiłem o jeszcze.
     -Nie wiem czy jest czego- Odezwał się, gdy już wrócił z dolewką wódki.- Nie mogę z nią być, nie mogę być z kimś kogo naprawdę kocham jak nikogo innego na świecie.
     -Żyjesz normalnie, praca, studia i dom. Ja nie mam przeciętnego życia. Mam chujowe sytuacje, które prowadzą mnie donikąd. Sam widzisz.- Kiwnąłem na kolejny pusty kieliszek po whisky.
     -Chcesz jeszcze...- Prawie nie pytając zabrał mi szkło z przed oczu dolewając już nawet nie liczyłem, który raz. Tym razem od pomieszczenia odbijały się nuty "Jessie Ware- Sweet Talk" nie to, żeby coś, ale kochałem muzykę. Znałem każdy utwór prawie na wylot.
Nim się obejrzałem było po dwudziestej trzeciej. Kręciło mi się w głowie, a jej ból nie dawał mi ani chwili spokoju. Już dawno miałem wszystko gdzieś. Josh poszedł do domu, a na jego miejsce wszedł jakiś sporu gość z 40 na karku. Leżałem prawie nieprzytomny na blacie stołu, ale postanowiłem jakoś się podnieść, bo od tego w kółko wzrastającego hałasu, czułem jakby moja głowa miała za moment rozpaść się na miliard kawałeczków. Chwiejąc się opuściłem budynek, skręciłem myśląc, gdzie bym mógł zanieść swoją dupę tym razem. Z trudem wyciągnąłem telefon i odszukałem mój ulubiony zespół, wsunąłem słuchawki w uszy i mało co nie tracąc równowagi puściłem "Kodaline- Perfect world" Cóż za ironia. Idealny świat? Nie jestem tego taki pewien. Zmierzałem w stronę morza.
Dotarłem na plaże, zdjąłem słuchawki i stanąłem przed wodą wpatrując się w fale. Wyciągnąłem papierosa. Zapałką przetarłem o stare pudełko i wyrzuciłem ją w morze, patrząc jak pod wpływem wody gaśnie i załamują się nad nią fale. O buty obiła mi się jedna z nich. Nie zwracałem na to uwagi, nie teraz. Może to nie jest idealny świat i życie, lecz to jest idealna chwila. Pomyślałem i ulotniłem szary dym z płuc. Poczułem ogromny ból w okolicach skroni, dlatego przymknąłem oczy czemu towarzyszyło  stracenie równowagi. Upadłem na wilgotny piasek upuszczając fajkę.
     -Fuck- rzuciłem sam do siebie. Odgarnąłem loki opadające mi na oczy i po lewej stronie w oddali ujrzałem sylwetkę. Nie podniosę się, ale jeśli tylko ten ktoś coś do mnie powie, to mu wpierdole. Kręciło mi się w głowie, więc skuliłem się dalej tkwiąc na mokrym piasku. Ten ktoś, teraz mogłem rozpoznać więcej, chłopak zbliżał się w moją stronę, ale nie wydawał być się mną zainteresowany. Z dłońmi w kieszeniach kurtki przemieszczał się wzdłuż linii, którą rzeźbiły co sekunda napływające fale. Zwyczajnie mnie minął, jednak wpatrywaliśmy się w siebie cały czas. I to nie było nieśmiałe, tylko bardzo perfidne. Wręcz irytowało mnie to, że się do mnie nie odezwał. Przecież tego właśnie chciałem.
     -Pedałku!- Nie mogłem pozwolić na to, żeby sobie poszedł. A, że szelki zwisały mu z tyłka i wyglądał jak gej, krzyknąłem kpiącym głosem. Nie odezwał się, nawet nie drgnął, zupełnie jakby nie słyszał, dlatego wydarłem się po raz drugi, tym razem dwa razy głośniej. Nadal nie reagował, na pewno usłyszał, ja już dawno bym sobie wpierdolił. Z trudem podniosłem się z ziemi pomagając sobie rękoma w utrzymaniu się w pionie i podążyłem za postacią. Było ciemno, nie widziałem jego twarzy, tylko pociągający tyłek? Jak u dziewczyny, dlatego mnie zaciekawił.
     -Stój! Przepraszam!- Wysiliłem się, aby wypowiedzieć najbardziej obrzydliwe słowo na świecie. Bardzo chciałem, zobaczyć co jest nie tak z tym gościem.

***
Usłyszałem ten głos, dzisiaj po południu mówił do mnie "kochanie"? Myliłem się, a może i nie. To i tak nie miało znaczenia, ten chłopak nie był trzeźwy, to po pierwsze. Po drugie właśnie wołał mnie, przy pomocy tak ślicznego słowa (oczywiście, myślę z sarkazmem. Co zdarza mi się często, żeby unikać przekleństw) pedałek. Jak zwykle skupiałem się tylko na tym, żeby nie wyjść na większego głupka i przypadkiem mu odpowiedzieć. Zlewka, to najważniejsza rzecz. Zaraz potem usłyszałem jego przepraszający głos. Był szczery, to mnie trochę spowolniło, dałem mu szansę, aby mógł mnie dogonić gdyby tylko zechciał.
     -Hej, przepraszam- Lekko dysząc złapał mnie za ramię i odwrócił w swoją stronę, sam oparł się o swoje kolana odsapując. Nie widziałem prawie nic, tylko jego kontury bujnych loków i czarnego płaszcza z kołnierzem postawionym do góry.
     -Spoko...- Mruknąłem pod nosem. Chyba poznał mój głos, bo od razu spojrzał się na mnie znacząco.
     -O kurwa. Czy to nie do ciebie zadzwoniłem dzisiaj?
     -Bardzo możliwe, ale nie przeklinaj.- Powiedziałem spokojnie
     -Chuj mnie obchodzi, mogę robić co chcę i kiedy chcę.- wysapał od razu. A ja bez słowa ponownie obróciłem się w przeciwną stronę i zacząłem przechadzkę plażą.- Dobra. Zaczekaj- znów mnie dogonił, tym razem nie tknął tylko dotrzymywał mi kroku.- Przepraszam, jestem zalany, co pewnie widać... I czuć.
     -Zgadza się.
     -Dlaczego tak mało mówisz?
     -Bo tak mi się podoba.
     -Jesteś porąbany.- westchnąłem, po czym znów przeprosił
     -Możliwe.- Zerknąłem na niego przyłapując go na wpatrywaniu się we mnie.
     -Dlaczego? Pewnie masz zajebiste życie, mówię to każdemu. Każdy na milion procent ma lepsze od mojego. Pierdolony psycholog.- Kiedy usłyszał, a w sumie właśnie nic ode mnie nie usłyszał po raz kolejny z jego ust wydobyły się słowa przeprosin.
     -Nie znam cię.
     -Wiem. Co z tego? Masz jakiś problem, czy coś. W ogóle co tutaj robisz? Nie jesteś schlany, albo przynajmniej nie wyglądasz.
     -Dlaczego mi się zwierzasz?
     -Nie wiem. Nie mam pojęcia jestem spity. Jak się jest pijanym, mówi się prawdę.- Zaczął uważać na słowa, żeby później nie musiał wypowiadać, tego co sprawiało mu największą trudność.
     -Za dużo mówisz.
     -To ty gadasz za mało. Nie ogarniam ciebie.
     -Nie znam cię.- W tym momencie wykroczył przede mnie i wyciągnął dłoń w moją stronę.
     -Jestem Harry Styles. Mam 18 lat i dziewczynę na niby. O kurwa, to znaczy mam wspaniałą dziewczynę, którą bardzo kocham- Speszył się, już wiedziałem, że coś z nim było inaczej, pierwsze słowo do dziennika, drugie do śmietnika. Zawsze mówiłem, tak jak byłem mały, ale teraz od czasu do czasu też się przydaje.
     -Louis Tomlinson. 20 lat.- Podałem mu rękę, kiedy się złączyły przeszedł mnie dziwaczny dreszcz. Nie przejąłem się tym, byłem tylko ciekawy, czy poczuł to samo. Chyba tak, bo spojrzał się na mnie z jakimś zakłopotaniem.
     -Widzisz... Już się znamy. - Ujrzałem nieswoi uśmiech na jego twarzy, domyśliłem się. Starał utrzymać trzeźwość w swoim umyśle.- Możesz mówić więcej?
     -Słowa do niczego nie prowadzą. Są jedną z najmniej potrzebniejszych rzeczy człowieka. Największe znaczenie mają czyny, gesty i myśli.
     -Łoo. Serio jesteś dziwny i to bardzo. Skoro tak chcesz... Co tu w ogóle robisz?!
     -Spaceruję.- Chłopak mnie rozbawiał, samym sobą, nie wiem czy to dlatego, że był upity, czy może po prostu taki był.
     -Dlaczego tak późno? Dlaczego sam?- Starał się mnie namówić do konwersacji.
     -Lubię.- Westchnął, prosząc o więcej.- A ty dlaczego?
     -Jakieś pytanie. Nareszcie! Robisz postępy...- Uśmiechnąłem się pod nosem, czego nie zauważył, było ciemno.- Wiesz, tylko nie wiem po co spytałeś, pewnie dobrze wiesz.
     -Nie wiem.
     -Mam problemy, bardzo wiele. Powoli odzyskuję przytomność, więc przestaję ci ufać. Za chwilę będę musiał znowu kłamać ciebie, jak i wszystkich. Chociaż widzimy się pierwszy i pewnie ostatni raz, a po twoich nielicznych słowach, raczej wątpię żebyś mógł rozgadać komuś "moje życie". Zakładam, że i tak nikt z tobą nie rozmawia oprócz mamy czy coś.
     -Tak.
     -Co to ma być za odpowiedź, nagadałem się, a ty żeby mi odpowiedzieć używasz tylko jednego wyrazu.
     -Który tobie wystarczył, żeby zrozumieć.- Musiałem nauczyć dzieciaka.
     -Ehh, gadanie, może i wystarcza. To chcesz, żebym tobie opowiedział, czy nie?
     -Nie mamy za dużo czasu, ale mów.- Odetchnął, włożył swoje szorstkie dłonie do kieszeni czarnego płaszcza i kopiąc co jakiś czas piasek opowiedział mi o sobie. Wydaje mi się, że wszystko. Zaczął od tego jak żyła jego mama, do tej chwili.
     -...I tak własnie, łażę tu bez sensu z osobą której praktycznie nie znam... Jak właściwie miałeś na imię? Luke? Leo?
     -Louis.
     -Aaa tak, przepraszam. Nic nie powiesz? Nie odzywałeś się ani razu, podczas gdy Ci opowiadałem.
     -Współczuję Ci.
     -Aha. No fajnie, dziękuje sam bym tego lepiej nie ujął- Powiedział z przymrużeniem oczu.
     -Mam tobie powiedzieć? Masz straszne życie, nie chciałbym żyć tak jak ty. Ale na twoim miejscu bym uciekł. Powiedział wszystkim prawdę i uciekł gdzieś, albo sam, albo z kimś kogo kochasz. Ale nie kochasz tak jak Jessice.- Zatrzymał się i spoglądał na mnie... No świetnie, wiedziałem. Teraz będę musiał się nad nim użalać? Nie ma mowy.
     -Już dawno powinienem tak zrobić.- Złapał się za głowę i upadł na ziemie. Zaczął płakać tak mocno, że dałbym głowę za to, jak słyszałem łzy obijające się o piasek.
     -To dlaczego nie zrobiłeś?
     -Bo do cholery jasnej, to nie jest takie proste!- Kucnąłem przy nim i odciągnąłem ręce na boki trzymając go za ramiona. Spojrzeliśmy na siebie, a światło latarni krążącej w kółko gdzieś daleko, oświetliła nasze twarze. W tej chwili ujrzałem jego smutne zielone oczy. Za chwilę znów prześlizgnęło się przez nas światło, tym razem on spoglądał na mnie tak jakby zaraz chciał się na mnie rzucić i płakać w moich objęciach.
     -Przestań płakać. Płaczą tylko słabi. Ty nie jesteś słaby, po prostu masz uczucia, więc nie płacz. Wyrwał ramiona z moich dłoni i wierzchem kciuka otarł łzy. Zaraz się podniósł, a ja za nim.
     -Masz rację. Pokaże im z kim naprawdę jest coś nie tak. Tu wcale nie chodzi o mnie... Dziękuję Louis.
     -Nie ma sprawy Harry, wybacz, ale pójdę już.
     -Dozobaczenia...
     -Dowidzenia. - Powiedziałem i obróciłem się tyłem do chłopaka wracając do domu.

sobota, 22 grudnia 2012

Rozdz. 1



        Wracałem z wykładu, strasznie bolała mnie głowa, proste włosy wchodziły mi w oczy. Jak zwykle wszyscy bacznie mnie obserwowali, ten mój "pedalski" styl/ Co z tego, że nosiłem obcisłe rurki i czasami szelki, skoro były wygodne. Odpowiadał mi ten ubiór, miałem gdzieś opinie innych. Przynajmniej ja miałem odpowiedni strój do szkoły, te szerokie pozdzierane spodnie są do niczego. Wlokłem się  do domu z ciemno brązową torbą na ramieniu, kiedy w jednej chwili ktoś biegnąc specjalnie wytrącił mi ją z rąk.
     -Uważaj pedałku!- Usłyszałem gorzki ton wysokiego rudzielca. Westchnąłem, podniosłem teczkę z ziemi i spokojnie ruszyłem dalej. Czemu ludzie myślą, że takimi irytującymi zachowaniami wytrącą mnie z równowagi. Są tak... Żałośni? Tak zdecydowanie. Co najmniej bezczelni...
     -Louis!- Wykrzyczała Daisy kiedy wszedłem do mieszkania w dość starej kamiennicy. Chwyciłem ją na ręce i mocno ucałowałem.
     -Cześć kochanie- odparłem i postawiłem ją z powrotem.- Idź do pokoju, zaraz do was przyjdę.- Mała pobiegła na piętro, a ja udałem się do kuchni, gdzie mama pracowała nad obiadem.
     -Cześć synku.
     -Hej- krótko odpowiedziałem. Zawsze starała się być dla mnie miła, wiedziała jaki byłem. Usiadłem przy stole biorąc łyk kawy z jej kubka.
     -Jak w szkole?- Odezwała się po chwili.
     -Daj spokój. To pytanie retoryczne, dobrze wiesz, że zawsze jest tak samo- beznamiętnie powiedziałem zapatrzony we własne palce, które rytmicznie odbijały się o blat.
     -Tak. Jasne, przepraszam.- Odrzekła zmarnowana.
     -Idę do dziewczynek.- Tylko rzuciłem wychodząc i zostawiając mamę z zapiekanką. Spokojnie wdrapywałem się po schodach, kiedy usłyszałem dzwonek swojego telefonu "...Couse I don't feel bad about it. So shut your eyes, kiss me goodbye. And sleep... Just sleep" (Przez tą piosenkę, za każdym razem stawało mi serce). Rzadko ktoś do mnie dzwoni, większość czasu siedzę w domu i się uczę. W nocy czasem wychodzę na długie spacery, nad morze niedaleko mojego domu.
Wysunąłem komórkę z kieszeni "Nieznany".
     -Fajnie-sapnąłem pod nosem. Nie odbieram od nieznajomych, nie wiem co mnie podkusiło, żeby nacisnąć zieloną słuchawkę.
     -Kochanie zaraz u ciebie będę. Szykuj się! Kocham.- Ktoś po drugiej stronie mówił szybko nie dając mi dojść do słowa. Co jest?!
     -Yyy...- Rzuciłem zdezorientowany- To chyba pomyłka... Z kim rozmawiam?
     -Harry Styles.- Powiedział zmieszanym głosem.- Kurde... Przepraszam.
     -Nic się nie stało. Louis Tomlinson z tej strony.- Coś sprawiło, że nie chciałem się rozłączyć.
     -Spoko. Sorry jeszcze raz, do widzenia.
     -Do wiedzenia- za późno odpowiedziałem bo w słuchawce słyszałem już tylko pikanie. Wzruszyłem ramionami i poszedłem bawić się do dziewczynek.
Dwie godziny z siostrami, przy niewygodnym małym stoliczku i herbatką na niby. Jestem wykończony, ale nie mogę się jeszcze położyć. Za tydzień ferie, a z nimi koniec semestru. Muszę popoprawiać oceny, może dostanę stypendium. Upadłem na krzesło otworzyłem książkę z chemii i zacząłem długą podróż z nieznośnymi kwasami. Tylko miałem jeden problem, przez który nie mogłem się skupić. "Harry Styles" Pewnie młody i ma fajne życie, dziewczynę, normalny dom. Kiedy słuchałem jak mówił "Kochanie" przez całe ciało przeszły mnie ciarki. Nigdy nikt nie powiedział do mnie czegoś takim tonem. Nareszcie prawdziwie?

***
     To było dziwne. Czemu pomyliłem numery? Byłem pewien, że dzwonię do Jessi. A w dupie to mieć. Będę się przejmował jakimś gościem z trzeba przyznać przyzwoitym głosem.
     -Hallo?- upewniłem się czy tym razem rozmawiam z właściwą osobą. Już nie chciało mi się grać słodkiego i kochanego chłopczyka.- Ubieraj się, zaraz będę.- Powiedziałem oschle.
     -Dobrze.- Usłyszałem znajomy mi głos i odłożyłem telefon. Nienawidzę mojego taty, za to, że mam przez niego właśnie chodzić z nią. Może i miałem słabość do blondynek. Ta "sławna aktoreczka" mnie irytowała. Nie lubiłem jak każdy na ulicy mnie rozpoznawał. Mój ojciec był jakimś ważnym człowiekiem w firmie jej tatusia. Nie raz uciekałem z domu tylko, że Greg (mój tata) powiedział mi: Jeszcze raz to zrobisz, to naprawdę wylecisz. Nigdy nie żartował. Bezczelny skurwiel. Muszę użerać się z tą dziewczyną, bo inaczej on wyleci z pracy, a tego nie chce nawet ja.
Z kapturem na głowie podszedłem pod klatkę, zdążyłem się oprzeć o murek, a zza drzwi już wyłoniła Jessica.
     -Cześć kochanie.- Powiedziała i dała mi całusa w policzek, jak zauważyła reporterów. Ta, ona też wiedziała, że udajemy. Oboje tego nie lubiliśmy, ona miała swojego "chłopaka" tylko nie mogła się z nim spotykać bo jej tata stwierdził, że jest nie dla niej i będzie brzydko wyglądał w blaskach fleszów.
     -Co dzisiaj robimy? Wystawiamy się publicznie...- szepnąłem jej do ucha, przy czym się uśmiechnęła- czy może idziemy gdzieś, żebyśmy nie musieli udawać?
     -Nie mam dzisiaj nastroju na publiczność. Wolę drugi plan. To wszystko mnie już męczy.- Powiedziała i złapaliśmy się za ręce.
Parę wymuszonych uśmieszków "namiętnych" pocałunków przed prasą i weszliśmy do domu mojego kumpla. On też o wszystkim wiedział.
     -Dobrze, że Zayn'a nie ma w domu...- Powiedziałem opadając bez emocji na kanapę.- Mam wszystkiego dosyć.
     -Konkretnie? Nie licząc naszego "prawdziwego" związku.
     -Po prostu wszystkiego. Szkoły, ojca. Wiesz, że dzisiaj pomyliłem twój numer i zadzwoniłem do jakiegoś chłopaka z tekstem Hej kochanie...- Jess wybuchła śmiechem, a ja tylko lekko wystawiłem zęby przymykając powieki.- Musiałem się potem tłumaczyć. To było takie głupie.
     -Haha, oj tam przestań. Ciekawe co pomyślał sobie tamten- Powiedziała i usiadła niedaleko mnie.
     -Nie wiem, ale nie wydawał się być wkurzony, bardziej zdziwiony, zresztą komu się dziwić wyjechałem mu z takim czymś...
     -Faktycznie. Dałabym wszystko żeby zobaczyć twoją minę, jak usłyszałeś męski głos.
     -Tak.- Przedłużyłem zamyślając się.- Ale w tym głosie było coś... Innego.
     -Co masz na myśli?- Zaciekawiła się
     -Może, nie wiem. To było takie wręcz nienaturalne?- Zadałem pytanie sam nie wiedząc dokładnie jak na nie odpowiedzieć. Nie odzywała się tylko wpatrzona w jeden punkt.- Mniejsza, a co u ciebie?
     -Eh co dzień to samo, nie mogę spokojnie porobić tego co bym chciała. Czemu to oni muszą nami kierować, zupełnie jak kukiełki na sznurkach. Prawda?- Tak śmieszne, ale oczywiste pytanie, na które udzieliłem prawdziwą odpowiedź.
     -Tak. Wisimy na sznurkach, nad jakąś pieprzoną przepaścią. Zazwyczaj tak to sobie wyobrażam. Kiedy próbuję wyplątać się z wiązań upadłbym wszystko ległoby w gruzach...
     -Nie. Nie musi tak być, może jeśli powiemy prawdę coś z tego będziemy mieli, a niech nam się uda. Musielibyśmy wymyślić porządny plan. Tak, żeby nie zwolnili twojego ojca i żeby mój się nie wkurwił.- prawda. Strasznie bałem się powiedzieć, wolałem uciec od problemu. Nawet teraz nie chcę nawet myśleć jakby to się mogło skończyć. Pewnie wylądowałbym na ulicy. Gdybym tak miał jeszcze jakąś bliską rodzinę... Dziadkowie? Nie mam, do cioci nie chcę iść trzyma po stronie taty więc nic mi to nie da.
     -Wiesz... Muszę to przemyśleć, zostawmy to na razie w spokoju... Pomijając temat, dawno niczego nie brałem. Trzeba by było coś skombinować prawda?
     -Harry, daj spokój znów chcesz się w to wkręcać?
     -A ty co byś do cholery zrobiła na moim miejscu, tylko tabletki szczęścia.- Nie brałem dość długo, czasem brakowało mi tego, ale wiem, że potrafiłbym przestać w każdej chwili tak jak za czasów kiedy żyła moja matka... Właśnie, jak zmarła przestałem. Miałem powód, zrobiłem to dla niej szkoda tylko, że nie mogła się o tym dowiedzieć. Palenie? To inna sprawa, palę już od dłuższego czasu. To nie jest tak, że mnie to odstresowuje. Po prostu działa to tak: Wmawiasz sobie, że dostarczenie nikotyny do organizmu chociaż na te pięć minut odizoluje Cię od całej reszty. Nie palę nałogowo, tylko wtedy kiedy jest mi to bardzo potrzebne. Jess już się nie odzywała, miała mnie widocznie gdzieś, nie miałem nic przeciwko. Ospale wstała ruszając do kuchni. Ja opuściłem głowę i chyba zasnąłem, po niedługim czasie udawało mi się słyszeć jakieś stłumione głosy rozmowy, ale nie chciało mi się otwierać oczy bo moje powieki były jakoś za ciężkie.
     -Wstawaj!!- Osłupiały podniosłem się w sekundę i stanąłem wystraszony przed moim tatą. Kurwa wyczaił gdzie jestem.- Miałeś stąd wyjść z Jessicą!- Zaraz, chwila, przecież spałem to ona wyszła nie budząc mnie. To nie moja wina! Podparłem się palcami o nos przymknąłem oczy i skinąłem głową w dół, żeby się opanować i do końca rozbudzić.
     -Spałem.- Znużony odpowiedziałem.
     -Tak! Zaraz jeszcze mi pewnie powiesz, że to nie twoja wina! Dziecko opanuj się w końcu!
     -Ja pierdole, to ty wpierdzielasz się do kogoś domu i drzesz się na mnie bez powodu jak popierdolony!
     -Ona wyszła stąd z jakimś innym chłopakiem! A weszła z tobą! Już krążą plotki, że się pokłóciliście!
     -Do cholery, to tylko plotki, zresztą co ich to obchodzi?!- Nie znoszę takiego czegoś. Wszystko jest tak żałosne, jak już mieliśmy wyjść razem, mogłaby mnie obudzić. Próbowałem sobie przypomnieć z kim rozmawiała kiedy spałem, nie dokładnie pamiętam, ale mógł być to Malik albo jej "chłopak" ten prawdziwy... Zaraz jak on miał? Josh?
     -Harry, przestań już. Nie wiem już sam co się z tobą dzieje.
     -Hmm wiesz może to, że kurwa nie mogę normalnie żyć!?- Powiedziałem z ironią, którą ojciec od razu wyczuł.
     -Żyjesz normalnie! - Trochę się zdziwił, a ja prychnąłem. Normalnie. Bardzo.
     -Gdybym żył jak przeciętny nastolatek, to wiesz co bym miał? Kogoś kogo kocham naprawdę, byłbym szczęśliwy mieszkał w zwyczajnym domu. Miałbym problemy w szkole z ocenami, czy kumplami- Postanowiłem już nie krzyczeć. Nie byłem u siebie, a Mulat zdaje się spał w swoim pokoju.- A teraz, porównaj tą NORMALNĄ sytuacje, do mojej jakże NIENORMALNEJ. Mam jakiś psychiczny dom, rodzinę niektórych znajomych, którzy wcale nimi nie są. Nie mogę normalnie funkcjonować, to wszystko... Ohh wykańcza mnie od wewnątrz!
     -Dlatego zapisałem Cię do psychologa...Demmy Ashidnay.

piątek, 14 grudnia 2012

Prolog



       Siedziałem przy kominku na moim ulubionym fotelu. Miałem wszystkich gdzieś. Nienawidzę życia, jest bezsensu, wszystko to co robimy! Po co żyć skoro później i tak się umiera. Na co przywiązywać się do drugiej osoby jak i tak prędzej czy później ona umrze. Nie ma najmniejszego sensu uczyć się. Zawsze znajdzie się jakąś chujową robotę, dzięki której coś zarobisz i będziesz mógł się jakkolwiek utrzymać. To nie tak, że nie wierze w tą "prawdziwą miłość" tylko po prostu tym wszystkim rzygam.
Obserwowałem tańczące płomienie nie mogąc przestać płakać. Wierzchem dłoni przetarłem zielone źrenice.
     -Czemu do cholery to jest tak mocno zjebane!- kląłem pod nosem i wrzuciłem pieprzony akt zgonu mojej matki w ogień.

***
  Nie lubiłem odzywać się do nikogo, wolałem żyć sam. W swoim wyimaginowanym świecie, do którego nikt i nic nie miało wstępu. Nie tolerowałem niczego, od mojej matki i jej okropnego chłopaka do ich dzieci, jedyne co mogło mieć dla mnie jakieś znaczenie to moje małe siostrzyczki. Ludzie uważali mnie za odmieńca. Chociaż naprawdę... Dziwiłem się czemu, skoro to właśnie oni byli ekscentryczni. Chciałbym choć raz, żeby ktoś był ze mną szczery? Pogadał ze mną poważnie. Zazwyczaj jest to tylko odklepywanie codziennych regułek lub zlewanie mnie. Po co ja mam się starać być przeciętnym chłopakiem, jak inni nie potrafią być tacy nawet w połowie. Tkwiłem teraz w ostatniej ławce i udawałem, że słucham wykładowcy bazgrząc coś w moim zeszycie (po co miałem słuchać jak i tak wszystko umiałem). Zgadza się byłem artystą, to jedyne co kochałem. Odstające od wszystkiego, może trochę nawet straszne rysunki... I śpiew.
___
To zaczynam. Mam nadzieję, że prologiem zwabię was trochę do siebie :p

Witam!



        Więc jest tak, że nigdy nie wiem co pisać. I najczęściej wymyślam jakieś bzdury tutaj. Więc powiem krótko, ja będę robiła swoje, podczas gdy wy swoje.
Ja piszę opowiadanie o dwóch oszołomach.
Wy komentujecie i obserwujecie :)
Ten blog poprowadzę trochę inaczej, mianowicie nie będę was zanudzała jakimiś swoimi niepotrzebnymi wywodami. Jedynie co, to ewentualnie czasem napiszę kiedy dodam kolejny rozdział, (wydaje mi się, że dodawała będę co 5dni.) bądź czasem za coś podziękuję. Byłabym wdzięczna serio za komentarze...
Nie wiem, może jak kiedyś ktoś mnie poprosi zgodzę się napisać imagina.
(Pomińmy to, że chujowo piszę...)
Pozdrawiam i życzę przeżycia ze mną kolejnych walniętych chwil.